Jednym z pierwszych przedsięwzięć po roku 1983 było usunięcie bujnej roślinności, która szczelnie zasłaniała nasz kościół. Wysokość tego naturalnego płotu sięgała trzech metrów. Przy wyrywaniu krzewów pracowały dziesiątki ludzi. Olbrzymie korzenie wyciągane były przy pomocy ciągników. Wiele wysiłku w tę pracę włożył, nieżyjący już dziś, a wtedy 80-letni Franciszek Marosz. Moja kuzynka Hania mówiła, że nigdy w życiu nie kroiła tylu kromek chleba. Chleb trzeba było kupić. Masło było z „darów”. Do pomocy, w tych kartkowych czasach, przychodziło dużo dzieciaków. Otoczenie kościoła nabrało wreszcie cywilizowanego wyglądu.

Podobne prace objęły cmentarz grzebalny. Kwatery przylegającej do ulicy i dworca kolejki nie było widać. Gnieździły się w tych gąszczach dzikie króliki. Dzięki zaangażowaniu ludzi z całej parafii cmentarz się powiększył o wielką kwaterę. Odsłonięto miejsca z grobami noszącymi ślady ludzkiego zatroskania. Natomiast te od dziesiątek lat zapuszczone i ukryte w nieprzebytym gąszczu zostały splanowane. Pamiętam, jak w sam dzień Wszystkich Świętych po procesji kilka sióstr z Oćwieki urządziło mi scenę za „zniszczenie” grobu babci.

Przy kościele powstały planty. Rolnicy nawieźli ziemi. Zachowały się szczątki żywopłotu. Wokół kościoła i plebanii posadziliśmy 800 krzewów różanych i ponad 10000 cebulek tulipanowych, przywiezionych przez parafianina z Otłoczyna – Wiesława Jankowskiego – wiceprzewodniczącego NSZZ Solidarność Toruń, którego SB zmusiła do wyjazdu z rodziną na stałe do Norwegii. Otoczenie kościoła i plebanii zakwitło wiosną.

Rozpoczęły się kolejne prace. Ktoś dał betoniarkę. Inny przywiózł żwir. Znikły płytki. Pojawiły się chodniki. Otoczenie piękniało, świątynia wyglądała coraz gorzej. Dach był, ale niestety się sypał. W środku odpadał tynk. Zbliżało się moje 25-lecie kapłaństwa. Koledzy jubilaci zgodzili się zaprosić ks. Prymasa i przeżyć tę mszę św. w Gąsawie. Była to okazja do odnowy świątyni.

W pierwszych miesiącach mojego pobytu w Gąsawie postawiliśmy przy kościele potężną tablicę 2 × 5 m z wizytówką kościoła – obrazem MB Pocieszenia, herbem Gąsawy itp. Obok pojawił się herb Prymasa i biskupów pomocniczych. Zewnętrzne ściany świątyni posmarowano środkiem konserwującym, którego zapach wyczuwało się przez kilka lat. Do tej pracy SKR pożyczyła drabiny na kółkach.

Po Wielkanocy, we wtorek 1986r., zaczęły się prace w środku kościoła. Dzięki prezesowi GS Rogowo, pochodzącemu z Gąsawy, kupiliśmy 2 komplety rusztowań warszawskich i zaczęło się uzupełnianie tynków, malowanie dużych płaszczyzn jednobarwnych na tynku oraz czyszczenie malowideł figuralnych. Tynkował nieżyjący Zdzisław Burdziński, a malowała firma Józefa Kalemby. Obydwaj z Gąsawy. Dziwne to, że w 1986 roku podczas zrywania dość dużych fragmentów tynku, murarz nie zauważył malowideł pod tynkiem. W okolicach 3.04 odwiedził mnie kolega kursowy, który w rozmowach z innymi jubilatami, wyrażał wątpliwości: „Zaprosił Prymasa i nas, a cały kościół jest „rozbabrany” – nie zdąży”. Zdążyliśmy.

Następne lata to praca na plebanii. To czas kolonii solidarnościowych z Bydgoszczy czas Tygodni Kultury Chrześcijańskiej, wizyty aktorów, piosenkarzy, wyświetlanych filmów fabularnych w kościele, czas wyjazdów z ministrantami, do Dębek nad morze, czas spotkań dzieci, młodzieży, także starszych przy ognisku w ogrodzie, czas codziennych wyjazdów rowerami do krzyży i figur w różnych wioskach na majowe nabożeństwo po skończonym „majowym” w kościele. Czas pielgrzymek autokarowych (najczęściej: Licheń, Częstochowa, Warszawa, Niepokalanów, ale też Kraków, Oświęcim, Kalwaria, Zakopane-Góra św. Anny, Wembierzyce, Bardo, św. Krzyż, Warmia Mazury oraz wyjazdy zagraniczne: Kolonia, Boneux, Paryż, Lourdes, Carcassonne, La Sollette, Manazell, Wiedeń, Wenecja, Padwa, Florencja, Rzym, Asyż, Loretto, Wilno, Szawle.

Ten okres to lata „przyjaźni” z panami z SB. Niejednokrotnie otwierałem im drzwi do kościoła - ich najścia na plebanię skończyły się po którejś z pielgrzymek młodzieżowych, kiedy straszono niezdaniem matury, a po powrocie wmawiano ośmioklasistkom, w czasie przesłuchań, rzekome akcenty, zdarzenia polityczne, mające miejsce podczas pielgrzymki. Moje stanowcze: popełniliście przestępstwo, przesłuchując nieletnich w nieobecności rodziców, idę z tym do prokuratora generalnego, a z każdego pobytu waszego na plebanii zdam dokładną relację ks. Prymasowi, zakończyły te „przyjazne” spotkania. W tych latach, w drodze przecieków słyszałem: „Nigdy nie jedź samochodem po zmroku, a przez las - przez całą dobę”. Ktoś z Torunia pokazał mi miejsce w okolicach Godaw i Górnej Wenecji, gdzie miałem zginąć. Nie mam na to wszystko pewnego dowodu oprócz tych ostrzeżeń.

Poważne kłopoty były z wprowadzeniem I Komunii Świętej Rodzinnej, w której dziecko prowadzi do ołtarza nie tylko rodziców chrzestnych, ale dziadków, rodzeństwo, krewnych, przyjaciół, sąsiadów.

Płynęły lata, kościół w coraz gorszym stanie. W latach 90-tych powołaliśmy Społeczny Komitet Remontu Kościoła. W jedną z niedziel parafianie zgłaszali kandydatury, w następną niedzielę listę kandydatów wywieszono na zewnętrznych ścianach kościoła. Odbyło się demokratyczne głosowanie. Wybrano cztery osoby z Gąsawy, po dwie z Szelejewa i Łysinina i po jednej z pozostałych wiosek. Na którymś spotkaniu komitetu przewodniczącym obrano wójta gminy p. Zdzisława Kuczmę. Spotkań wiele, planów dużo, spotkania z konserwatorami państwowymi i kościelnymi. Decyzja o druku ok. 10000 cegiełek o wartości od 5 - 100 zł. Ostatnia niedziela miesiąca – taca na remont. Trochę przybyło pieniędzy z cegiełek. Zostało do dziś ok. 90% wydrukowanych. Dużo planów - mało środków. Po 2-3 latach zbiórki mieliśmy ok. 100 000 zł. Służby konserwatorskie wymagały pomiarów, inwentaryzacji. Konserwator wojewódzki podstawił kogoś, kto chciał za taką inwentaryzację tyle, ile zebraliśmy przez te lata, zakrystię chciał zrobić gratisowo. Mielibyśmy w ręku stos papierów i to wszystko. Zaczęły się działania. Były środki - robimy. Inwentaryzację robiło dwóch profesorów i studenci. Wyniku nie pokazali. Były rozmowy z firmami. Zaczęło się od specjalistów ze Żnina, a skończyło się na góralach. Była to rodzina Harakabuzów z wioski Harkabuz. Wcześniej jeszcze podcięto i zdjęto z kościoła „latarnię”, czyli wieżyczkę i pokryto łuską cynkową. Specjalny wojskowy dźwig z Gniezna musiał rozebrać słupy bramy wjazdowej, by wjechać pod kościół. W pierwszym roku pobytu w Gnieźnie ks. abp Muszyński, wracając z poświęcenia z plebanii w Dąbrowie, zajechał do Gąsawy. Zapamiętałem do dziś wypowiedziane przez niego wówczas słowa: „Dach się sypie, a w środku: piękny barok, a organy klasyczne grają?”

Zaczęły się prace remontowe. Wielkiej pomocy w zakresie nawiązania kontaktów, pozyskania surowca udzielił nam wójt p. Zdzisław Kuczma oraz pracownicy urzędu gminy. To była nieoceniona pomoc. W prace remontowe zaangażowali się parafianie oraz inni nam życzliwi. Potrzebne były ogromne ilości drzewa, przecieranego na kilku tartakach. W tartaku, w Gogółkowie, pracowali ludzie z Marcinkowa Górnego. Dwaj panowie z Komnatowa swoimi ciągnikami transportowali potężne bele do Kierzkowa. Wyjeżdżali ok. 9 rano. Wieczorem ok. 23 otrzymałem telefon od zniecierpliwionych rodzin z pytaniem, co się z nimi dzieje. Wkrótce okazało się, że potężne bele spadły im z ciągników. Chętnych do pomocy było wielu. Ludzie pomagali jak mogli. Pan Walenty Łukaszewski oddał dom na nocleg dla górali. W kuchni pracowały trzy osoby: kucharka i dwie pomocnice. Rolnicy dali świnie, które przetwarzał zakład masarski pana Kwiecińskiego, ponadto wspomogli drobiem, masłem, mlekiem, warzywami i owocami. Żnińska mleczarnia przysłała swoje produkty, PEPSI – napoje. Gmina i bank wsparły finansowo.

Prace rozpoczęły się w 1998 r. od prezbiterium. Wszędzie pełno drzewa starego i nowego. Pracuje dziesięciu górali, prawie nic nie mówią, rozumieją się bez słów, poruszają się po łatach na dachu jak koty, niezwykle posłuszne są toporki w ich rękach. Nie ma dachu na prezbiterium. Wszystkie belki „kozły” do wymiany. Pozostawiono dwie jako świadków. Okazuje się, że kościół nie jest budowlą zrębową, ale zrębowo – szkieletową, czyli są dwie ściany, jedna obok drugiej. Po zdjęciu szalunku ze szkieletu okazuje się, że wiele belek szkieletowych nadaje się tylko do wymiany. Ale układ szkieletu jest tak ciekawy (gotyk z późniejszymi domieszkami), że przez długi czas konserwatorzy rozważają pokrycie całości szalunkiem, ale zostawienie paru metrów kwadratowych pod szkłem. Kiedy prace schodzą niżej, okazuje się, że tzw. ława fundamentowa jest spróchniała, a były to potężne bele. Przerwa po tym zaskoczeniu trwa praktycznie jeden dzień. I już mamy nowe drzewo.

Sprawy techniczne nie sprawiały większych trudności. Górale znali swój fach. Porozumiewali się bez słowa. Kościół otaczała sterta drewna. Rozbiórka więźby i szalunku gromadziła drewno opałowe na podwórzu. Pogoda sprzyjała. Niepokojące było stwierdzenie, że jest spróchniała podwalina fundamentowa. Naukowcy proponują rozebranie ołtarzy i przebicie ścian potężnymi drągami, po to, by podnieść ściany i wymienić spróchniałe bele fundamentowe. Kiedy wersję naukowców, co do dalszego remontu przedstawiam w kościele, to odpowiedzią jest: „Jeżeli pokażą się tutaj, to im przebijemy opony w samochodach”. Tylko górale ze spokojem wysłuchiwali tych wszystkich „dziwnych” pomysłów naukowców i zaproponowali swoje rozwiązanie co do sposobu podniesienia ścian kościoła po to, by wymienić fundamenty. Naukowcy wyrazili zgodę. Do pracy przystępują górale. Znajdują się, potrzebne im, ręczne dźwigary, takie do podnoszenia torów kolejowych. Parafianie ochotnicy robią wykop. Górale podpierają zewnętrzne ściany belkami na różnych wysokościach. Zaczyna się niebezpieczny etap, który zakończył się sukcesem. Tylko ks. Piotr niespokojnie odprawiał mszę św.,gdyż przy wybijaniu i spasowaniu „ożywił się” pelikan na tabernakulum i zaglądał na ołtarz.

Smutnie wyglądało prezbiterium bez sklepienia dachowego, a ciekawie odkryte zewnętrzne ściany. Dwukrotnie korzystaliśmy z pośrednictwa ks. Kaczmarka z RFN, który pomógł zakupić nam odpowiednie formaty łupka, bo takich jakie były nam potrzebne nie było w kraju. Kończy się naprawa prezbiterium. Jesteśmy wypłacalni, a to ważne.

W międzyczasie napięcie w sprawie praktyk studenckich. Nerwowe dni. Poselstwa, telefony, listy. Ale i przykre sprawy też się przecież kończą.

Następny sezon to walka na planie nawy. Większe płaszczyzny, potężniejsze belki. Chętni do czyszczenia odzyskanego łupka. Remont już nie jest sensacją. Mamy doświadczenie. Dziwnie wygląda szkielet wieży, właściwie latarnia, wystająca z sufitu nawy. Trzeba ją prostować. Górale mają jakieś przyrządy, ale najlepszym jest góralskie oko. Trzeba znów z Niemiec sprowadzić łupek. Oprócz wymiany tzw. fundamentów, najtrudniejszym była naprawa i prostowanie wieży. Wszystko idzie sprawnie. Widać już linię mety. Nagle wybucha sensacja. Służby konserwatorskie i nadzór konserwatorski, olśniony dziwnym światłem, powątpiewa o jakości tzw. lisic, belek dodanych podczas ratowania kościoła w połowie XIX wieku, by hamowały proces wybrzuszania ścian. Nie zniszczył ich tynk. To nieszczęście dotknęło dwie półlisice, jedną przy głównym wejściu, drugą przy ołtarzu NSPJ. Kiedy tę drugą odsunięto od ściany, ukazała się głowa świętego. Najpierw podejrzewano, że to św. Mikołaj. Po dalszych porównaniach, szczególnie po odkryciu prezbiterium i porównaniach ikonograficznych stwierdzono, że jest to św. Augustyn, biskup, doktor Kościoła, autor reguły zakonnej, na której oparły się statuty kanoników regularnych, budowniczych tego kościoła. Sensacyjną wiadomość o odkryciu na plebanię przyniósł dr Aleksander Jankowski.

Niejedni z moich kolegów, odwiedzających świątynię, wyrażają taką sentencję: „Jakiś ty stary, a … mądry”. „U mnie - mówią – coś podobnego stało się przy remoncie, to zamknąłem kościół, wszyscy przed ołtarz, rękę do góry i słowa: przysięgam, że do grobowej deski niczego nie powiem… i wszystko zostało jeszcze do odkrycia i czeka na kogoś, kto zaryzykuje wiele”.

W czasie remontu i później zbierały się, tak zwane, wspólne komisje różnej rangi i poziomu, inteligencji, wiedzy i kultury. Swego czasu pewne osoby w duchownej sukience, na takim spotkaniu trzaskały pięścią w stół, ktoś inny – wielki autorytet w dziedzinie architektury, konserwacji – wychodził kilkakrotnie z posiedzeń komisji, a po ostatnim, ostatecznym wyjściu, powiedział z niesamowitą ogładą, wręcz subtelnością: „Tu była tylko dobra herbata i ciasto”. No, chociaż coś.

Jedna z prób inwentaryzacji kościoła, metodą komputerową, przyniosła takie efekty, że realizatorzy do dziś wstydzą się tego pokazać.

To się oczywiście nie działo wszystko jednego dnia. Tu chronologia jest płynna.

Dr Jankowski, właściwie ojciec tego „barokowego dziecka”, zajrzał do archiwum, nie tylko w Gnieźnie i w tym ostatnim wyczytał z protokołów wizytacji biskupich z XVII wieku, że zarówno strop jak i też ściany gąsawskiego kościoła w całości były pokryte malowidłami. W tym to czasie odkryciem malowideł zainteresowało się radio, TV i prasa. Próbowałem hamować i zniechęcać naukowców, że tynk, wapno zrobiły swoje i jeśli były jakieś malowidła, to są w stanie szczątkowym. Służby konserwatorskie zadecydowały o dokonaniu kilkudziesięciu małych sondażowych odkrywek, które „niestety”, potwierdziły ich istnienie. Do obiektu dorwał się UMK w Toruniu, bo miał tzw. poparcie. Uratowaliśmy plafon ze św. Mikołajem jak wstawia się do Niepokalanej i prosi o opiekę nad Gąsawą. Chciano zrzucić całkowicie tynk. Pani prof. NN proponowała, oczywiście jako żart, by plafon ze św. Mikołajem przenieść do sypialni proboszcza. W tej samej tonacji, z mojej strony, padło dziękuję.

Tynki mieli zrywać studenci Konserwacji Zabytków z UMK. Nie wzięto pod uwagę mojej propozycji, że zrobią to miejscowi ludzie pod kierunkiem nadzoru profesjonalnego z UMK. Niestety, nie było zgody, a szkoda, bo byłem i jestem przekonany, że zrobiliby to lepiej i z szacunkiem dla swojej świątyni.

Tynk zrzucano od ściany północnej. Po „fachowym” zabezpieczeniu zabytków ruchomych w kościele, a polegało to na rozwinięciu na całej ścianie folii od sufitu do wysokości około jednego metra nad posadzką. Na moje pytanie: „Czy nie dostaliście dłuższej folii? - na twarzach nadzorujących pojawiło się zdziwienie… i odpowiedź: „Nie, była dłuższa, ale gdybyśmy puścili do samej posadzki, to wtedy z rozbijającego się tynku tumany kurzu wracałyby do nas”. Widać to tak wygląda miłość do zabytków, niech nie leci nam w oczy, a na zabytkowe ołtarze.

Powoli jednak odsłaniają się obrazy na ścianach. Potężny Sąd Ostateczny i inne. Północna ściana jest w katastrofalnym stanie. Podczas bierzmowania rozległ się potężny huk, łomot. Myślę, czy ktoś nie zginął, bo pewnie urwał się żyrandol. Po uroczystości poznałem przyczynę, to ściana wyrzuciła z siebie potężny ładunek, dosłownie wszystkiego. Później przyszła decyzja i zostało wykonane wzmocnienie północnej ściany. Do szkieletu, na zewnątrz, doczepiono potężną stalową konstrukcję i ją zamaskowano szalunkiem.

Odkrywano kolejne ściany. Odkryte malowidła czyścili studenci. Wtedy najbardziej zauważalne było, że robili to miąższem chleba. Codziennie kilkadziesiąt dużych bochenków chleba dostarczała piekarnia Stefana Spurki z Gąsawy. Po odsłonięciu z tynków ścian, długo jeszcze pozostawał tynk na suficie nawy. Pewnego zimowego przedpołudnia grupa około dziesięciu osób z „łapanki”, tak mi się zdawało, bo jeden z nich dzwonił do domu z plebanii: „Mamuśka, nie wracam na noc do domu, bo chwyciłem fuchę” zabrała się do pracy około godziny 11.00, a skończyła około 6.00 Zabezpieczenie, lepiej nie mówić.

W następnych etapach ściągano tynki z prezbiterium. Tutaj przy czyszczeniu gobelinu z jawnogrzesznicą słyszałem: „Rembrandt, Rembrandt”. Może to było coś w rodzaju nabierania, ale z pewnością jest to w klimacie obrazów Rembrandta. Dziwne było zachowanie ekipy, jakieś prace przy „plafonie Chrystusa”, który umieszczony był na suficie w prezbiterium.

Kiedy przyznano dotacje ministerialne na odnowę nawy, ogłosiliśmy przetarg, do którego stanęły trzy zespoły: toruński, warszawski i poznański. Niestety, konieczne wyjście z głosowania dwóch naszych głosujących i wybrano nieszczęśliwie grupę toruńską. Nie oceniam pracy tego zespołu. Podobno pracowali równocześnie na ośmiu obiektach. Tyle. Wykorzystano moją łatwowierność, naiwność zbieg okoliczności – telefon z województwa: „Dziś zgłasza się w Gąsawie ekipa i podejmuje prace”. Byli w biurze wojewódzkiego konserwatora. Myślałem, że wszystkie formalności zostały omówione. Panowie przywieźli „umowę wstępną”, a właściwej nie chcieli podpisać do końca. Gdyby nie pomoc naszego prawnika, p. Ewy Sadowskiej, byłbym biedny.

Studenci mieli też pracować w ramach praktyk. Parafia finansowała noclegi i wyżywienie. Okazało się jednak, że trzeba było płacić i to sporo.

Następny etap to restauracja prezbiterium. Przetarg wygrała inna grupa i tu zaczęła się walka, rozpoczęte procesy, odwołania. Mój list, szkoda że nie napisałem go wcześniej, doprowadził do rozstania się z grupą toruńską. Było ciężko. Zaangażowanym już adwokatom z radością podziękowaliśmy. Smutną konsekwencją było zmęczenie sytuacją i przesunięcie w czasie restauracji.

Kiedy komisja, w grudniu 2003 roku, odbierała wykonane prace, usłyszeliśmy: „Teraz wy róbcie posadzkę” – dając mi argument w pozyskaniu dotacji na odnowę prezbiterium. Posadzka już jest, a ukryte w niej urządzenie stabilizacji temperatury reguluje temperaturę w kościele. Z Warszawy zwrócono dokumentację dotyczącą odnowy prezbiterium, a w piśmie czytamy: „Nie ma środków finansowych w Departamencie Ochrony Zabytków w 2005 roku”. Pół świątyni (chodzi o odkryte po 150 latach malowidła) jest odnowione, a wysokiej klasy artystyczne prezbiterium, oczyszczone tylko z tynku, czeka już dwa lata, by zachwycić swoim pięknem. Może do trzech razy sztuka i w 2006 roku otrzymamy środki na odnowę malowideł w prezbiterium. Nie próżnowaliśmy w latach oczekiwania. Po posadzce, którą założyliśmy w 2004 roku, w roku następnym, położyliśmy 300 metrów kwadratowych granitowej kostki wokół kościoła, gdzie wyróżniliśmy kolorystycznie tekst: „1145 – 2005, 860 lat parafii, w roku śmierci papieża Polaka”. Wprawiliśmy czworo pięknych dębowych drzwi wg projektu dr Aleksandra Jankowskiego, a wykonanych przez miejscową firmę Wojciecha Karge. Wszystko to z własnych środków finansowych. W grudniu 2005 roku ukaże się szesnastostronicowa książeczka o najpiękniejszym, drewnianym, barokowym kościele w Polsce – Sanktuarium Matki Pocieszenia w Gąsawie.

W sierpniu 2005 roku ks. Arcybiskup Henryk Muszyński, Metropolita Gnieźnieński, w liście do proboszcza gąsawskiej parafii napisał: „Zamierzam zaprosić do Gąsawy biskupów wchodzących w skład Grupy Kontaktowej Episkopatu Polski i Niemiec, której jestem współprzewodniczącym. W roku 2006 doroczne spotkanie Grupy Kontaktowej odbędzie się w Gnieźnie. W ramach takich spotkań gospodarze prezentują to, co cenne pod względem kulturowym i artystycznym w danym regionie. Zamierzam przywieźć księży biskupów między innymi do Gąsawy. Planuję również koncert Filharmonii Pomorskiej w kościele w Gąsawie.”

Ofiarność wspólnoty parafialnej, zaangażowanie wielu ludzi są wspaniałe, nieczęsto spotykane. Dzięki tej wspaniałomyślności, płynącej ze szlachetnej dumy, dzieje się tu wiele. Mimo tych sprzyjających okoliczności, nie udźwigniemy restauracji prezbiterium, odnowy i przebudowy ołtarzy. Spoglądamy na Ministerstwo Kultury (i przywrócone) Dziedzictwa Narodowego i przyjaznych sponsorów.
 
Gąsawa, 2005 rok.

Ks. Ryszard Kwiatkowski - Proboszcz

>> POWRÓT <<